„Gdybym miał dziesięć centymetrów więcej, pewnie zostałbym skoczkiem wzwyż” – tak o sobie mówi nasz rozmówca. Tych centymetrów na szczęście dla Ruchu Chorzów zabrakło. Napastnik, później obrońca. Z Ruchem związany od osiemnastego roku życia. W barwach Niebieskich dwukrotnie zdobył mistrzostwo Polski – pierwsze jako junior w 1965 roku, drugie w 1968 już jako zawodnik pierwszej drużyny. Zadebiutował w reprezentacji Polski, a jego marzeniem był występ na Olimpiadzie. Gdyby nie kontuzje, które mu te plany pokrzyżowały, pewnie i to marzenie by spełnił. Piłkarz, trener, działacz – zapraszamy do lektury rozmowy z Janem Rudnow, nowym członkiem stowarzyszenia Wielki Ruch.

Bardzo się cieszymy, że osoba tak zasłużona dla Ruchu zapisała się do naszego stowarzyszenia! Właśnie – dlatego zdecydował się Pan do nas dołączyć?

To dosyć proste. Obserwuję Waszą działalność od samego początku. Byłem nawet na Waszym otwarciu. Muszę przyznać, że Wasze działania zaczęły na mnie robić wrażenie, a że jestem Niebieski z krwi i kości postanowiłem do Was dołączyć.

Gdzie widzi Pan największe pole do popisu dla Wielkiego Ruchu?

Przeszedłem w Ruchu przez prawie wszystkie stanowiska kierownicze, nie byłem tylko… prezesem, ale może to i lepiej (śmiech). Przez długi czas opiekowałem się również Akademią na Kresach, w czasach gdy na prawdę się nie przelewało. Mimo wszystko, wtedy też udało nam się wiele zrobić, jak chociażby oświetlenie boiska, z którego jestem niesamowicie dumny. Teraz jest nieporównywalnie lepiej, ale ciągle jest dużo do zrobienia. Do tego konkurencja dla naszej Akademii zrobiła się na prawdę duża. Sam klub musi kłaść nacisk w ofercie nie tylko na szkolenie, ale również na edukację tych dzieciaków, a rodziców przekonywać, że u nas wyrośnie nie tylko na dobrego piłkarza, ale i porządnego, ułożonego człowieka. Największe pole do popisu dla Wielkiego Ruchu wskazałbym właśnie wśród Akademii i UKS’u, chociaż wszyscy wiemy, że sam klub również potrzebuje wsparcia i fajnie, że może liczyć na stowarzyszenie.

Jak według Pana przekonać innych znanych zawodników i trenerów do przystąpienia do WR?

Działaniami i transparentnością. Zarząd stowarzyszenia musi robić swoje, a widać, że krok po kroku buduje się coś na prawdę fajnego. Prawie całe życie spędziłem w Ruchu, temu klubowi wiele zawdzięczam i po zakończeniu mojej aktywnej przygody z piłką staram się oddawać to, co od niego dostałem. Teraz z kolei przystąpiłem do WR i możecie być pewni, że będę Waszym dobrym ambasadorem i będę zachęcał moich kolegów, aby poszli w moje ślady. Osobiście bardzo się cieszę, że znaleźli się młodzi ludzie, którzy z czystymi intencjami, z oczami pełnymi zapału i pasji chcą podnieść ten klub z kolan. To pozwala mi spokojnie myśleć o przyszłości Ruchu, bo prędzej czy później na ten szczyt wrócimy.

Które wartości Ruchu są dla Pana najważniejsze i jak pomogły Panu w życiu?

Na pewno nauczyłem się tego, że schodząc z boiska, czy kończąc jakieś inne zadanie w życiu codziennym, muszę mieć poczucie dobrze wykonanego zadania. Życie mi pokazało, że nie zawsze będę najlepszy, ale zawsze będę najsolidniejszy. Solidności i pełnego zaangażowania wymagałem również od swoich podopiecznych, których przez te wszystkie lata przewinęło się tysiące. Ruch to także przyjaźnie na całe życie. Do dziś mam kontakt z kolegami z drużyny, czy późniejszych lat kiedy byłem działaczem w klubie. W moim życiu wszystko kręciło się wokół piłki, a że od osiemnastego roku życia byłem związany z Ruchem jako piłkarz, to i moja ścieżka została naznaczona kolorem niebieskim.

Czy mecz z Interem Mediolan jest dla Pana tym najważniejszym w karierze trenerskiej?

Wszystkie mecze, które prowadziłem jako trener Niebieskich są dla mnie ważne. Musimy pamiętać w jakim momencie przejąłem wtedy drużynę. Ruch plasował się w dolnych rejonach tabeli i nikt nie chciał objąć posady pierwszego szkoleniowca! Na zebraniu zarządu śp. Gerard Cieślik rzucił hasło, że przecież Rudnow ma papiery trenerskie, mógłby objąć drużynę i tak rzeczywiście się stało. Drużyna była w dołku, ale udało mi się ją podnieść na tyle, że jesienią zdobyliśmy kilka ważnych punktów i podskoczyliśmy w tabeli. W pucharach też nam całkiem nieźle szło, wspominając chociażby najwyższą do tej pory wygraną Ruchu w europejskich pucharach z Żalgirisem Wilno (wygrana 6:0), która otworzyła nam furtkę do meczu z Interem.
Przed meczem na Stadionie Śląskim było sporo nerwów. Nie zagrał co prawda słynny Ronaldo, ale Inter miał przecież w składzie Hakana Sukur, Seedorfa czy Vampeta! Wyszliśmy jednak na mecz tak zmotywowani, że ja byłem przekonany o tym, że my tych Włochów rozjedziemy! Pierwsza połowa to był koncert Niebieskich! Ja nie musiałem nic mówić, wszyscy dokładnie wiedzieli co robić i robili to znakomicie. W mojej ocenie to była najlepsza połówka Niebieskich w europejskich pucharach. Szkoda tylko, że piłka nie znalazła drogi do bramki. Gdyby wpadła pierwsza bramka, potem poszłoby już gładko. Niestety chwila nieuwagi w drugiej połowie i to Włosi wywieźli cenne zwycięstwo. Po meczu obiecałem kibicom, że w rewanżu na włoskiej ziemi strzelimy bramkę i słowa dotrzymałem. Nie zapomnę też gierek włoskiego szkoleniowca… w rewanżu nie zostałem mu dłużny, ale to materiał na osobno opowieść.

Ile prawdy jest w opowieściach o sławetnej taktyce na ten mecz?

JR: A co o niej słyszałeś?

MM: Podobno na odprawie, krzątał się Pan po sali na której panowała kompletna cisza, po czym odsłonił  tablicę na której był napis: „choć makaron bardzo lubimy, to dziś Włochom wpier***”

JR: No i widzisz? Bardziej spłycić się tego nie dało, jak mnie to irytuje!
Moje odprawy były krótkie, ale treściwe. Nie trwały zwykle dłużej nić 45/50 minut. Omawialiśmy na nich wszystko, robiliśmy analizę przeciwnika i przedstawiałem swój pomysł na grę. W moim odczuciu odprawa przedmeczowa jest po to, aby piłkarzy zmotywować, żeby wyszli z tej analizy mocniejsi psychicznie, żeby rozjechali rywala kimkolwiek by on nie był. Każdą odprawę kończyłem podsumowującą sentencją, rymem częstochowskim. Oddawała sens przekazu całej odprawy, mówiła, że niezależnie co by się nie działo na boisku, my i tak wygramy! I nie mówię tutaj tylko o odprawie przed Interem – tak wyglądały wszystkie moje odprawy. Zawsze.
Ta przed Interem wiadomo, że wiązała się z dużą presją. Przyjeżdżali do nas topowi zawodnicy Europy. Mieliśmy odprawę na sali na Stadionie Śląskim. Wśród zawodników panowała cisza, przelatującą muchę by Pan usłyszał. Udało mi się ich porwać do walki, obudzić ich emocje i ambicje. Po całej analizie, przełożyłem na tablicy z analizą ostatnią stronę, gdzie był właśnie wspomniany przez Ciebie rym. Dostałem od drużyny gromkie brawa i wtedy naprawdę czułem, że my tych Włochów rozszarpiemy. I nie myliłem się, w pierwszej połowie włosi nie mieli nic do powiedzenia, a nasi chłopcy robili z nimi co chcieli.

Jakie są Pana najważniejsze „Niebieskie” momenty w życiu?

Zaczynając od samego początku to… jeśli mnie pamięć nie myli, to był to pożegnalny mecz Gerarda Cieślika. W prasie było wtedy o tym głośno, wszyscy pisali, że to może być jego ostatni mecz. Pojechałem tramwajem na szpil, siedziałem na „prostej” tuż przy starym młynie (sektor nr 8). Był taki tłum ludzi, że w zasadzie nic nie widziałem, ale sam fakt bycia w tym miejscu wywarł na mnie duże wrażenie i już wtedy wiedziałem, że będę Niebieski. Gdy grałem w innych klubach zawsze na wyniki Ruchu zwracałem większą uwagę, śledziłem ich poczynania.
Nie mogę też zapomnieć o mistrzostwie juniorów w 1965 roku. Byliśmy naprawdę mocni. Pierwsza drużyna wolała grać sparingi z nami, niż z seniorami z trzeciej ligi, zaś po tym sukcesie sześciu z nas zostało do niej włączonych. Mistrzostwo Polski w 1968 roku, dziesiąte w historii klubu – niesamowite przeżycie, emocje, które zostają do końca życia. Sporo tych „Niebieskich momentów” było, bo przecież spędziłem w tym klubie wiele wspaniałych lat.

Dziękujemy za wsparcie i zaufanie! Życzymy zdrowia i powodzenia! Do zobaczenia na Cichej!

Korzystając jeszcze z okazji chciałbym podziękować wszystkim sponsorom Ruchu, wszystkim jego partnerom, zarządowi klubu – dziękuję Wam za to, że nie zapomnieliście o ludziach, którzy walczyli o chwałę tego klubu na boiskach całej Polski i Europy.
Pozdrawiam również i uśmiecham się szeroko do byłych właścicieli i bywalców pubu „Dziesiona”! To miejsce tętniło Ruchem! Mam nadzieję Was wszystkich już wkrótce spotkać na Cichej!
Niebieska Legenda będzie trwała do końca świata i jeden dzień dłużej!

Rozmawiał
Marcin Malcher

 

%d bloggers like this: